Jak określić w dwóch słowach, czym zajmuje się Ski Planet?

Ski Planet to ski booking. Teoretycznie działamy podobnie jak popularne systemy rezerwacyjne. Największa różnica polega na tym, że po pierwsze jesteśmy skupieni jedynie na narciarskim rynku włoskim. 

A po drugie? 

Po drugiej stronie jest człowiek, a nie sama wyszukiwarka. To oznacza, że klient może dokładnie opowiedzieć o swoich wymaganiach i wyobrażeniach dotyczących zimowych wakacji. 

Każda osoba z zespołu Ski Planet ma w swoim życiorysie Włochy, narty i turystykę. Oferta jest stworzona na bazie tych wszystkich doświadczeń. To my decydujemy, które obiekty trafiają do sprzedaży – znamy ich standard, okolicę i samych właścicieli. Wiemy, na kim można polegać. 

Już sam pomysł powstania firmy wziął się z mojego 20-letniego doświadczenia jako instruktor narciarstwa, a później też organizator turystyki we włoskich Alpach. Hotele, apartamenty, doliny, standard przygotowania tras, połączenia między resortami, rozmieszczenie restauracji na stokach czy wypożyczalnie – to wszystko znam po prostu z praktyki.

Jak dokładnie wygląda rezerwacja ze Ski Planet?

Klient kontaktuje się z nami, a my dokładnie analizujemy jego potrzeby i przedstawiamy mu kilka obiektów spełniających te wymagania.

Naszym zadaniem jest dobranie oferty do potrzeb klienta, tak żeby zaoszczędzić jego czas na szukanie odpowiedniego miejsca. Klient nie musi sam przeszukiwać Internetu i filtrować tysięcy ofert samodzielnie. My to robimy.

A dlaczego to jest lepsze od popularnego Booking.com?

Hotele są już przez nas wyselekcjonowane i sprawdzone. Dzięki temu na klientów nie czekają później niespodzianki w postaci dużej odległości od wyciągu czy braku przystanku ski busów pod hotelem. Bazujemy też na osobistych kontaktach. W przeciwieństwie do Booking.com w ofercie możemy mieć wiele pokoi w tym samym obiekcie. Możliwość większych rezerwacji jest szczególnie ważna dla dużych rodzin, grup znajomych czy firm.

Jakie etapy przechodziła firma po ogłoszeniu epidemii i lockdownu w Polsce w marcu 2020?

To długa historia, wieloetapowa, z licznymi zwrotami akcji i liczę na szczęśliwe podsumowanie w kwietniu 2022. 

Od lutego 2020, nie tylko jako firma, ale po prostu zwykli ludzie, przechodziliśmy wszystkie stany emocjonalne. Cała epidemia rozpoczęła się praktycznie z dnia na dzień. W niedzielę 23 lutego ostatni goście ferii mazowieckich wrócili spokojnie do domów, a w poniedziałek okazało się, że we Włoszech jest już prawie 300 zakażeń. Po kilku tygodniach świat się zatrzymał.

Jakie emocje Wam towarzyszyły w związku z zamykaniem Włoch?

Na początku był szok, później niedowierzanie, potem nadzieja na to, że sytuacja jest owszem napięta i nadzwyczajna, ale wciąż tymczasowa. W 3 tygodnie skończyło się na ogólnoświatowym lockdownie. Po ogłoszeniu zakażeń we Włoszech ilość telefonów do biura była tak duża, że nie nadążaliśmy ich odbierać. W zeszłym sezonie miało z nami pojechać ponad 20 000 osób, z czego przed wybuchem pandemii zdążyło wrócić do Polski po udanych wakacjach 15 000.

Z jakimi trudnościami musieliście się zmierzyć po wybuchu pandemii?

Trudne było zdobywanie wiążących informacji. Jako pierwsi czytaliśmy dekrety, byliśmy w stałym kontakcie z konsorcjami, czyli właścicielami wyciągów i z władzami lokalnymi. Sytuacja jednak była bardzo dynamiczna i nieprzewidywalna dla wszystkich.

Jak wyglądała praca w biurze od jesieni 2020?

Tak jak wspominałem, sytuacja była bardzo zmienna przez cały rok. Ale to właśnie początek jesieni jest okresem, w którym nasi klienci najchętniej rezerwują wakacje zimowe. W ubiegłym roku czas ten zbiegł się z trzecią falą pandemii. Od tego momentu, aż do końca zimy, kolejne dekrety we Włoszech pojawiały się z dnia na dzień. Każdy kolejny dekret zamiast zniesieniem obostrzeń kończył się ich przedłużaniem, a całej procedurze nie było końca. Oznaczało to życie w ciągłej niepewności. W grudniu informowaliśmy klientów o anulacji ich wakacji zaledwie na kilka dni przed wyjazdem.

Trudne było też to, że władze regionów autonomicznych działały różnie w zależności od skali zagrożenia i własnego prawa. Dlatego między innymi Livigno, które podlega pod władze Lombardii, ze swoim mikroklimatem, długą zimą i stosunkowo małą liczbą zachorowań postanowiło nie anulować sezonu aż do 09.04.2020.

Do tego ciężko było przewidzieć decyzje rządu polskiego. Nawet wyprzedzenie dwóch tygodni przynosiłoby branży narciarskiej ulgę. Turystyka przez cały sezon zimowy musiała wykazywać się wielką elastycznością i podejmować decyzje, nie mając żadnej gwarancji co do ich konsekwencji. To właśnie brak możliwości zaplanowania i codziennie nowa sytuacja stresowały zarówno klientów, jak i nas, touroperatorów.

A jak zareagowaliście na zmianę terminu ferii?

Zmiana terminu ferii zimowych była kolejnym ciosem. Dla szkoły narciarskiej Ski Planet oznaczała odwołanie 6 tygodni szkoleń dla 500 uczniów w dwóch popularnych dolinach: Val di Sole i Val di Fiemme. Co roku w okresie ferii z naszych szkoleń korzystają całe rodziny. To czas w sezonie, na który przypada największa ilość rezerwacji. Wszystkie szkolenia musieliśmy odwołać.

Jak zatem daliście sobie radę przez półtora roku bez sprzedaży?

Mieliśmy świadomość, w jakim stresie żyją wszyscy. Wzięliśmy pod uwagę, że większość naszych klientów decyduje się na wyjazd z nami ze względu na zaufanie. Tracąc wiarygodność teraz, mogliśmy liczyć się ze stratą tych relacji, a odbudowanie ich mogłoby być bardzo trudne. 

Nie było czasu na zastanawianie się. Działaliśmy dwutorowo: robiliśmy wszystko, żeby odzyskać wpłaty klientów, jednocześnie podjąłem decyzję o rezygnacji zarówno z voucherów turystycznych, jak i z możliwości wypłaty zaliczek do 180 dni. Mam poczucie, że moi pracownicy stanęli na wysokości zadania i zrobili wszystko, co się dało, dzięki temu kilku tysiącom klientów oddaliśmy wpłacone pieniądze najszybciej jak to możliwe. Każdy z nas ma świadomość, że bez zadowolonych klientów firma nie miałaby szansy przetrwać.

Czy może Pan zdradzić, jak to wygląda w liczbach?

W sumie na przestrzeni jednej zimy zwróciliśmy 8,7 mln złotych 9 tysiącom klientów.

Prawie 9 mln złotych to spora kwota. Skąd czerpaliście tak duże fundusze?

Ski Planet to firma, która działa na rynku 16 lat. W kryzysie uruchomiliśmy kapitał wypracowany przez ten czas. Zapewniło to pokrycie około 50% wszystkich kosztów. Pozostałą połowę otrzymaliśmy z dotacji rządowych. Zarówno bez własnych oszczędności, jak i bez dotacji, byłoby bardzo ciężko przetrwać. 

Czy można zauważyć pozytywne skutki pandemii w turystyce?

Wielu włoskich hotelarzy, z którymi współpracujemy, wykorzystało ten czas na generalne remonty, podnosząc znacznie swój standard. Podobnie działały też same resorty, inwestując ogromne fundusze w nowe krzesełka i gondole. 

Cała branża hotelarska i gastronomiczna we Włoszech przez ten rok straciła coś wcześniej niewyobrażalnego do stracenia – turystykę. Moim zdaniem może to wpłynąć pozytywnie na standard usług w Alpach. Wszyscy będą zadowoleni, że życie wraca do normy, i jeszcze bardziej docenią swoich gości.

Czy w Ski Planet też wykorzystaliście ten martwy sezon?

Dany nam niespodziewanie czas postanowiliśmy przeznaczyć na wprowadzenie do oferty dwudziestu nowych obiektów w pięciu popularnych dla polskich narciarzy dolinach. 

Pandemia pokazała nam, jak wielkie znaczenie mają urządzenia mobilne. Według statystyk kiedyś 15% klientów sprawdzało naszą ofertę jedynie poglądowo na telefonach, ale już samej rezerwacji dokonywało z poziomu komputera. Przez ostatnie dwa lata ta tendencja się szybko zmienia. Coraz więcej osób chce mieć wszystko pod ręką, dlatego postanowiliśmy ulepszyć wersję mobilną naszej strony, tak żeby rezerwację łatwo można było złożyć nawet w biegu lub leżąc na plaży.

Ze względu na Covid-19 wprowadziliśmy też nowe ubezpieczenia od rezygnacji, obejmujące zarówno samo zachorowanie na koronawirusa, jak i kwarantannę. Takiego ubezpieczenia oczekują od nas klienci.

Ski Planet to też szkoła narciarska. Wielu z naszych kursantów będzie wracać do nas po roku. Żeby podbudować ich sportową motywację, przygotowaliśmy dla nich nowy program. Przy okazji chcemy pokazać rodzicom, że dziecięca jazda na nartach nie kończy się na skręcaniu równolegle. Z drugiej strony mamy poczucie, że po takiej przerwie nawet najmłodszych narciarzy nie będzie trzeba namawiać do jazdy.

Czy epidemia będzie miała wpływ na ceny zimą?

Koszt posiłków w restauracjach na stoku może nieznacznie wzrosnąć, zgodnie z tendencją wzrostu cen w całej Europie. W przypadku hoteli negocjowaliśmy ceny tak, żeby były jak najbardziej zbliżone do tych z lat ubiegłych. Zależy nam na tym, żeby spokojnie wrócić do pracy na pełnych obrotach i być wciąż konkurencyjnym na polskim rynku. Mam nadzieję, że utrzymanie poziomu cen pozwoli pojechać w tym roku na wakacje jeszcze szerszej grupie osób.

Jakie są przewidywania dotyczące otwarcia nowego sezonu zimowego?

W Polsce w tym momencie w pełni zaszczepionych jest ponad 13 mln osób. Włochy zajmują drugie miejsce w Europie z wynikiem 25% całej populacji. Sytuacja na rynku letnich wakacji pokazuje, że turyści wyjeżdżają wszędzie tam, gdzie granice są otwarte. Pobyt we Włoszech jest już możliwy bez kwarantanny, z aktualnym testem lub paszportem covidowym. W zeszłym roku o tej porze sytuacja była diametralnie inna, na rynku nie było jeszcze żadnej dostępnej szczepionki. Wraz z całym zespołem wierzymy, że teraz wszystko wróci do normy.

Jak będzie wyglądać sprzedaż zimy 2021/2022? 

Na początku lipca otworzyliśmy sprzedaż nowego sezonu. W latach wcześniejszych ruszaliśmy już w maju. Często klienci rezerwowali nocleg nawet z rocznym wyprzedzeniem. Po roku przerwy jesteśmy w gotowości na bardzo duże zainteresowanie. W tym sezonie trzeba będzie śpieszyć się z rezerwacją zimy bardziej niż zwykle – duży procent miejsc jest już zajętych z powodu przeniesienia  rezerwacji z zeszłego roku. Część hoteli startuje z poziomu 30-50% wolnych miejsc, a nie z 90-100%, jak to miało miejsce w poprzednich latach w czerwcu.

Na koniec, czego można życzyć biuru turystycznemu w tych czasach?

Chcemy znowu móc wysyłać ludzi bezpiecznie na zimowe wakacje.

W takim razie tego życzymy narciarskiej branży. Dziękuję za rozmowę.

Z Łukaszem Kalembą rozmawiała Paulina Grzesiok – Redaktor Magazynu na Szczycie